Zamknij

Wizyta w Policach Henryka Jasińskiego, więźnia obozu Tobruklager

22:33, 15.11.2023 Aktualizacja: 13:02, 29.11.2023
Skomentuj

10 listopada, Police odwiedził Henryk Jasiński, były więzień obozu Tobruklager i pracownik Hydriewerke Pölitz. Spotkanie zorganizowali członkowie Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Polickiej SKARB.

[FOTORELACJA]1946[/FOTORELACJA]

Pierwszym etapem sentymentalnej podróży, 95-letniego Henryka Jasińskiego, były miejsce, gdzie w czasie II wojny światowej funkcjonowały: filia Konzentrationslager Stutthof  oraz Tobruklager.

Tobruklager znajdował się przy dzisiejszej ul. Jasienickiej. Częścią obozu był m.in. bunkier, który znajduje się pod taśmociągiem, naprzeciwko oczyszczalni. Był jednym z większych obozów, zlokalizowanych wokół Hydriewerke Pölitz. Istniał od 1943 do lutego 1945.

Podczas wizyty na miejscu, gdzie znajdował się obóz, pan Henryk wspominał obozową codzienność, naloty, jak chował się w schronie, do którego mieli wstęp tylko Niemcy i Francuzi. Inne narodowości kryły się w "ziemiankach" pod betonowymi płytami.

Kolejnym przystankiem były odwiedziny w Muzeum Historycznym SKARB.

- Świadectwo naszego gościa jest niezwykle cenne. Pozostaje z nami coraz mniej naocznych świadków wydarzeń z tamtego okresu. Czasu o którym powinniśmy szczególnie pamiętać, dbając o lepszą przyszłość kolejnych pokoleń – czytamy na profilu FB Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Polickiej SKARB.

Wizyta pana Henryka Jasińskiego w Policach odbyła się dzięki pomocy Agnieszki Bąk, naczelnik Wydziału Edukacji i Kultury Starostwa Powiatowego w Policach, dyrektor biura Sandry Budzowskiej i prezesa Ryszarda Budzisza ze Szczecińskiego Stowarzyszenia "Złoty Wiek" oraz Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie.

 

Wycinki ze wspomnień Henryka Jasińskiego, które są w archiwum Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Polickiej SKARB.

Henryk Jasiński urodził się w 1928 r. w Dobrzyniu nad Wisłą. Podczas wojny z matką i siostrą uciekli do Warszawy, rzekomo do wujka, a tak naprawdę pojechali do ojca, który uciekł przed aresztowaniem.

- Ojciec miał warsztat szewski  na Saskiej Kępie. Był to wrzesień 1940 r. Ja uczęszczałem do 6 klasy Szkoły Podstawowej na Pradze, ale wkrótce Niemcy zabrali nam szkołę dla wojska, a nas przenieśli na ul. Wiatrową na Grochowie – pisze pan Henryk Jasiński. - Ojciec miał kontakt z partyzantami, którzy wyrabiali dowody osobiste (kenkarty) Żydom zbiegłym z getta. Kiedyś podsłuchałem rozmowę, gdy jedna pani przyszła zamówić buty, a potem podała nazwisko, imię i inne dane, które miał mieć zbiegły z getta Żyd, który stał się „Polakiem”. (...) Po ukończeniu szkoły podstawowej zacząłem naukę w Elektrycznej Szkole Zawodowej przy ul. Zielonej 13, której nie ukończyłem z powodu wybuchu powstania – wspomina pan Henryk.

W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego Henryk Jasiński miał 16 lat.

- Pod koniec lipca 1944 r. ojciec mówił, że za parę dni będzie jakaś rewolucja (powstanie), gdyż miał kontakt z AK i wiedział o tym.  1 sierpnia 1944 r. o godz. 16.00 poszedłem do dentystki przy ul. Złotej, gdzie leczyłem ząb. Czekałem całą godzinę, zebrało się kilkanaście osób na klatce schodowej, dentystka nie przyjechała – zaczęło się powstanie. O godz. 17.00 usłyszeliśmy serie strzałów z pistoletów maszynowych oraz wybuchy granatów. W końcu wyszedłem na ulicę, przeleciałem na drugą stronę ulicy Złotej. Ulice były puste, ludzie pochowali się w bramach i wyglądali, co się dzieje. Doleciałem do bramy na rogu ulicy Złotej i Marszałkowskiej, aby się zbliżyć w kierunku domu. W bramie tej byłem do czasu, aż się ściemniło. (..) Od dentystki wróciłem do domu na trzeci dzień. Przez dwa dni nie jadłem, tylko piłem wodę z kranu w piwnicy i leżałem na drewnianej ławce. (...) Dopóki „Pasta” była w rękach Niemców, w naszym rejonie był względny spokój i niebyło nalotów. „Pasta” została zdobyta dopiero przy pomocy benzyny z roztopioną smołą, którą przepompowali na klatkę schodową i podpalili rzucając granat. (...)  Teraz Niemcy zaczęli systematycznie niszczyć naszą dzielnicę, bombardowali nas przez 12 godzin dziennie, w ten sam sposób jak Stare Miasto, tak że co 5 minut coś leciało, o godzinie 6.00 nadleciało 6 samolotów i rzucili bomby, za 5 minut leciała „rycząca krowa” (6 miotaczy min), za następne 5 minut ciężka artyleria i znów za 5 minut samoloty i tak przez 12 godzin do godziny 18.00.

Po wyjściu ludności cywilnej z Warszawy rozdzielono mężczyzn i kobiety z dziećmi.

- Nawet nie pożegnaliśmy się z matką i siostrą. Potem wywieźli nas pociągiem towarowym do Pruszkowa, gdzie umieścili nas na terenie nieczynnej fabryki traktorów.

Henryk Jasiński z ojcem trafili do Stargardu, następnie przewieziono przez Szczecin do Polic. Pan Henryk rozpoczął pracę w Hydriewerke Pölitz, a jego ojciec w brygadzie Todta, która kopała okopy i rowy przeciwczołgowe dla wojska.

- Po przyjeździe do Polic wieczorem, umieszczono nas w obozie, skąd codziennie chodziliśmy do pracy. Już pierwszego dnia, przed południem, zarządzono alarm lotniczy, zbliżał się nalot bombowców amerykańskich. Wszystkie samochody fabryczne wywiozły robotników daleko od fabryki do lasu. Razem z ojcem leżałem w lesie na ziemi, a nad nami leciały superfortece. Warkot samolotów był tak ciężki, że ziemia drżała i całe ciało było obolałe. Niemcy przed nalotem zadymiali teren fabryki i okolic w promieniu paru kilometrów, aby zmylić lotników, także bomby spadały nie tylko na fabrykę, ale na puste pola, lasy i łąki – wspomina pan Henryk Jasiński.

- Jednego wieczoru Anglicy rzucili bomby czasowe, co kilkanaście minut wybuchała 1 bomba, później co godzinę itd. Wtedy to 3 dni nie chodziliśmy do pracy. W czasie nalotu zrzucano bomby o wadze 2 tony. Widziałem taki lej po tej bombie, który był tak duży, że kilkupiętrowy dom by się zmieścił.

Pracując w Hydriewerke Pölitz, za pracę Henryk Jasiński otrzymywał pieniądze, ale też musiał płacić za wyżywienie, kupując kartki.

- Ja pracowałem z Francuzem jako pomocnik elektryka. Oprócz tego pracowali Rosjanie, Belgowie, Holendrzy, Włosi i inni.

W marcu 1945 r. z Tobruklager przeniesiono pana Henryka do filii Konzentrationslager Stutthof w Mścięcinie.

- W tym czasie za Odrą Rosjanie koncentrowali swoje wojska. Mieszkaliśmy w barakach na wyżynie, a w dolinie była wioska Messenthin, potem łąki i Odra. Przez cały czas chodziłem pieszo do pracy do Polic na godzinę 7.00 rano, a wieczorem wracałem o godzinie 17.00, wzdłuż wysokiego nasypu kolejowego, który ochraniał przed pociskami, które dzień i noc latały nad naszymi głowami.

Na początku kwietnia 1945 r. zarządzono ewakuację.

- Ustawili nas w kolumnie i prowadzili pieszo do Szczecina, gdzie kopaliśmy rowy przeciwczołgowe i okopy dla wojska. W mieście było tylko wojsko i puste miasto, gdyż ludność cywilną ewakuowano wcześniej. – wspomina Henryk Jasiński.  - W czasie ewakuacji rozdzielili mnie z ojcem. Maszerowaliśmy czwórkami z walizkami na ramieniu od rana, aż do ciemnej nocy bez jedzenia i picia. (...) Po kilkunastu dniach, gdy Rosjanie byli już blisko, Niemcy rozpuścili nas luzem i kazali iść na zachód w kierunku Amerykanów.

Jak wspomina, z dnia na dzień grupa robiła się coraz mniejsza, aż w końcu został sam.

- Znalazłem rower, akordeon, żywność i zacząłem iść w kierunku Polski. Rower i akordeon zabrali mi Rosjanie jeszcze tego samego dnia. Oprócz tego co chwilę zatrzymywali mnie i szukali w walizce zegarków. W drodze powrotnej spotkałem dwie kobiety, jedna około 50 lat, a druga miała 22 lata i postanowiliśmy razem wracać do domu. Młodsza miała być moją siostrą, gdyż Rosjanie ją zaczepiali.

Tak pan Henryk trafił z 22-letnią znajomą do Bydgoszczy, do jej rodziny, następnie do Dobrzynia nad Wisłą, gdzie u wujka odnalazł całą swoją rodzinę w komplecie.

- W czasie wojny nikt z mojej rodziny nie zginął. Byliśmy u wujka około 1 miesiąca i w lipcu wyjechaliśmy na Zachód do Białogardu.

(mah)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

GryfekGryfek

1 0

Dobrze, że po wojnie cała rodzina się odnalazła i mikt nie zginął.

14:21, 19.11.2023
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

DD

0 0

Wspaniały człowiek. Pan Heniu. Radosny i uśmiechnięty mimo ciężkich przeżyć. Oby dzisiejsi młodzi ludzie na starość tak funkcjonowali ♥️

23:25, 14.01.2024
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%